Exposé Premiera Jacquesa de Brolle – 06.01.2010

Premier Rządu Królewskiego Jacques de Brolle wygłosił exposé dnia 6 stycznia 2010 roku w Pałacu Parlamentu w Królewskim Mieście Dreamopolis.


Wasza Królewska Mość,
Wasze Królewskie Wysokości,
Panowie Senatorowie,
Panowie Posłowie,
Wasze Ekscelencje – Ambasadorowie,
Szlachetni Goście,
Przyjaciele,

W trakcie przeprowadzonej dokładnie przed trzema laty na łamach „Głosu Weblandu” dyskusji redakcyjnej, z ust obecnego tu Marszałka Izby Poselskiej usłyszałem pytanie o najbardziej wartościowe przykłady naszego dorobku kulturowego, takie, po które wyciągnąć mógłby rękę nasz hipotetyczny najeźdźca, choćby ten Tatar, którego wypatrujemy z wytęsknieniem nie mniejszym od niepokoju dwudziestokilkuletniego kapitana – bohatera powieści Dino Buzzatiego. W duchu przyjętej wówczas nieco saturnicznej konwencji odparłem, iż „to, co naprawdę u nas wartościowe, musiałoby choć na wysokość żelazka wystawać ponad ocean trawy, który tu widzę”. Teraz uśmiecham się do tamtej myśli. Jeśli na potrzeby dzisiejszego wystąpienia miałbym pokusić się o próbę sumarycznego porównania, dzisiejszy Dreamland, wobec niemalże barokowej wystawności tamtego Królestwa, przypomina obecnie raczej pusty zbór luterański.

Skończyła się pewna epoka, by rozpocząć od stwierdzenia najbardziej oczywistego. Polski projekt mikronacyjny, który wyrósł z dawnych forów, list dyskusyjnych, czatu i kanałów ircowych Królestwa Dreamlandu, wyczerpał swój pierwotny potencjał i domaga się dziś pilnej redefinicji, sięgającej jego dwóch podstawowych wymiarów – technicznego i ideowego.

Chciałbym wierzyć, że stoimy właśnie u progu wielkiej odnowy. Takie wrażenie można dziś odnieść obserwując scenę polityczną świata polskojęzycznych państw wirtualnych. Tylko w ostatnich tygodniach doszło do wyborów parlamentarnych w Scholandii, Al Rajn i Dreamlandzie, wybrano lub właśnie wybiera się nowych sterników Sarmacji, Wandystanu, Austro-Węgier, Republiki Francuskiej i Rotrii, dokonano spektakularnej, choć uznanej za nieważną, detronizacji króla Elderlandu i nawet w dusznym Gmachu Narodów OPM przynajmniej zamarkowano czynność wietrzenia gabinetów.

Królestwo ma dziś nowy Rząd i w znacznym stopniu odnowiony Parlament. Za chwilę nastąpi anonsowana przed miesiącem zmiana na tronie dreamlandzkim. A jednak naiwnością byłoby kojarzyć przywołane przed chwilą wydarzenia z gwarancją tak przez nas wszystkich wyczekiwanej Zmiany.

Rotacje personalne to za mało. Zmiana władzy jest tylko zmianą władzy, standardowym elementem przed laty rozpisanego algorytmu. Dla porządku wypada tylko dodać, że od dłuższego już czasu każda kolejna zmiana warty oznacza po prostu zamianę miejsc przy stole okupowanym przez tych samych graczy. Mijamy się więc w drzwiach, wyniesieni na urząd w akcie czysto towarzyskiego uznania naszych „kwalifikacji”. W wymiarze personalnym typowa polska mikronacja AD 2010 opiera się na pokoleniu, które pojawiło się tutaj kilka lat temu. Co więcej – obserwujemy dziś „falę” powrotów mieszkańców, których obywatelski staż sięga na ogół pierwszych miesięcy istnienia państwa. Entuzjazm to ostatnia rzecz, jakiej należy się po nich spodziewać. Tymczasem – potrzebujemy fermentu.

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że w dzisiejszych społecznościach mikronacyjnych, które w toku kilkuletniej praktyki zdążyły wypracować własny model ustrojowy, wsparty na specyficznej kulturze prawnej i politycznej, podstawowa linia podziału i główny front raz po raz wznawianej walki politycznej przebiega między zwolennikami tradycyjnego legalizmu, mniejsza już o to, czy będzie to legalizm monarchicznej czy republikańskiej proweniencji, a sympatykami czegoś, co na gruncie filozofii polityki określa się mianem projektu demokracji radykalnej. Dwa środowiska, dwa pomysły na realizację wspólnego przedsięwzięcia, ale i dwa różne języki.

I tak, z jednej strony będziemy mieli niezłomnych adwokatów demokracji hierarchicznej, obrońców wypracowanych procedur i prymatu działającej dyskretnie egzekutywy, z drugiej zaś – sympatyków teorii konstytuującego polityczną rzeczywistość dyskursu, apologetów aklamacyjnej „demokracji” ludowej i silnej zasady suwerenności „demosu”, koncentrujących się na właściwej organizacji legislatywy i maksymalnym spłaszczeniu mechanizmu decyzyjnego.

Bez względu jednak na to, czy najgłośniej rozbrzmiewającym dziś głosem będzie krzyk jednej czy drugiej strony, należy się spodziewać, że, z małymi wyjątkami, pozornie zantagonizowane strony raczej podadzą sobie ręce, niż dadzą sobie po twarzy. Diady: Wandystan – Sarmacja, Winnicki – Kozanecki, Struszyński – Krieg, czy, do niedawna, van Buuren – d’Archien, tracą na znaczeniu wobec osobliwej bezsilności uosabianych przez wspomniane układy idei, pomijając już fakt, iż między wspomnianymi biegunami nie zieje żadna dialektyczna przepaść.

Potrzebujemy polaryzacji stanowisk, ale by takowa była w ogóle możliwa, potrzebna jest inna niż tylko towarzyska płaszczyzna sporu. Potrzebujemy wielkich idei, ale w jeszcze większym stopniu potrzebujemy bezkompromisowych i konsekwentnych apologetów owych idei, którzy swojego udziału we wspólnej zabawie nie uzależniają od osobistego sukcesu wyborczego.

Z zainteresowaniem śledzę wydarzenia w Księstwie Sarmacji. W kontekście wcześniejszych uwag zrozumiałe będzie moje rozczarowanie słowami jednego z oficjalnych pretendentów do książęcego tronu, który po długim okresie obiecującego milczenia włożył swój ideowy biogram w ironiczny nawias i na naszych oczach wchodzi właśnie w buty funkcjonariusza publicznego, ofiarnego urzędnika i skromny trybik w maszynerii systemu. Jeśli za wspomnianą postawą nie kryje się jakiś demoniczny fortel, otrzymamy kolejny symbol deprymującej porażki pewnej idei.

Nieporozumieniem jest założenie, że mikronacja stanowi projekt czysto informatyczny (techniczny), w wymiarze ideowym ograniczony do symulacji i naśladownictwa wzorców wypracowanych gdzie indziej. Podobnym błędem byłoby zgodzić się z tezą, że misja głównych organów władzy publicznej ogranicza się do wymiaru administracyjnego. Jeśli organizująca życie mikronacji idea wyczerpuje swoje przesłanie moralne, co stanowi raczej prawidłowość niż ewenement, państwo przeradza się w mniej lub bardziej sprawny mechanizm cyklicznej transmisji władzy. Wandystan stanowi tu doskonałą ilustracją. Najciekawsza do niedawna mikronacja stanowi dziś co najwyżej efektywną kuźnię nowych form gramatycznych dla starych wulgaryzmów, bo przecież, niestety, nie wylęgarnię błyskotliwych konceptów.

Stąd moja autentyczna sympatia dla projektu Piotra „Khanda” Krupińskiego; choćby nawet anonsowane przezeń przedsięwzięcie, tu i ówdzie reklamowane jako „mikronacje 3.0”, zakończyć się miało po prostu daleko posuniętą „fejsbukizacją” mikronacji, z zainteresowaniem obserwować będę rozwój wypadków. Stąd moje uznanie dla groteskowych postulatów wandejskiego prezerwatywizmu. Stąd, mimo wszystko, moje zaufanie dla wspomnianego kandydata do sarmackiego tronu, kandydata, który, abstrahując od pewnych sympatycznych i ze wszech miar pożądanych aberracji, gwarantuje to, co wszyscy cenimy najwyżej: intelektualną rozrywkę na odpowiednim poziomie. Stąd wreszcie szczery grymas uśmiechu w reakcji na wczorajsze słowa znanego tomisty Simona McMelkora z Królestwa Elderlandu, który w imię chrześcijańskiej miłości bliźniego potępia projekt mikrooceanicznej Gay Pride, otwarcie przy tym deklarując, że gdzie jak gdzie, ale w jego kraju „Żelazna Gwardia rozprawi się z pedałami i wszelakimi sodomitami, tudzież wszami”.

Potrzebujemy ducha narratora opowiadań Gombrowicza, by poradzić sobie z duchem mecenasa Kraykowskiego. Jeden bez drugiego przestaje nas interesować.

Wasza Królewska Mość,
Drodzy Dreamlandczycy,

W nowym Rządzie znalazły się osoby, których obywatelski staż sięga lat 2001-2002. Już sam ten fakt daje się bez większego wysiłku przekuć na zarzut pod naszym adresem; zarazem jest to zarzut, który wysunąć może jedynie nowy obywatel. Celem tego Rządu – ale i celem odnowionego Parlamentu – będzie uczynić wszystko, by taki obywatel do nas zawitał i zdecydował się tu zostać.

Dobrałem sobie współpracowników, których wiedza, zaangażowanie i oddanie wspólnej sprawie jest dla mnie kwestią bezdyskusyjną. Każdy z nich pełnił najwyższe urzędy w państwie i zostawił tutaj to, co najcenniejsze: swój własny czas. I tego czasu Królestwo nie musi dziś inwestować w mozolny proces „wychowywania” swych dzisiejszych sterników. Już odebraliśmy lekcję rzeczywistości. Jeśli polityka jest sztuką tego, co możliwe, jesteśmy w stanie przystąpić do tej rozgrywki ze spokojem i z wiarą w osiągnięcie zadeklarowanego celu.

W ciągu najbliższego miesiąca zamierzam zająć się osobiście weryfikacją szans na stosunkowo szybkie wprowadzenie systemu gospodarczego: dokonać oceny wysiłków podejmowanych w tym zakresie w ostatnim roku i oszacować szanse na pozyskanie odpowiedniego programu od któregoś z naszych zagranicznych partnerów. Ten rozdział trzeba jak najszybciej zamknąć. Stąd brak niepotrzebnego dzisiaj Ministerstwa Gospodarki, a jedynie obecność Ministra-Koordynatora ds. Systemu Gospodarczego. Najdalej po miesiącu przygotuję stosowny raport i przekażę pałeczkę odpowiedniemu urzędnikowi.

W nowym Gabinecie zabrakło również miejsca dla Ministra Kultury i Nauki, którego kompetencje przejął Minister Spraw Wewnętrznych, tradycyjnie już urastający w naszych warunkach do rangi głównego rozgrywającego. Jest to rozwiązanie pragmatyczne, neutralizujące pewną biurokratyczną fikcję. Przede wszystkim jednak – jest to rozwiązanie tymczasowe, pozostające w mocy do chwili, gdy życie kulturalne Królestwa faktycznie wymagać będzie troskliwej kurateli ze strony osobnego urzędnika. Proszę potraktować te słowa jako deklarację wiary w siłę inicjatyw oddolnych.

Program nowego Gabinetu prezentowałem kilkakrotnie na przestrzeni ostatnich tygodni. Nasze najważniejsze propozycje ze zrozumiałych względów koncentrują się na bieżących problemach polityki wewnętrznej. Przejmując schedę po moim poprzedniku towarzyszy mi przekonanie, solidnie ugruntowane w ciągu dwutygodniowego rekonesansu, że takiej polityki Królestwo aktualnie nie realizuje. Nie formułuję w ten sposób złośliwego zarzutu pod adresem Pawła Erwina diuka de Archien-Liberi. Mam świadomość, że mój poprzednik pozbawiony był współpracowników przejawiających aktywność biologiczną.

Infrastruktura informatyczna Królestwa wymaga pilnej modernizacji i ta modernizacja wkrótce nastąpi. Niezbędnego liftingu wymaga zwłaszcza strona główna – wizytówka Królestwa.Wkrótce pod obrady Izby trafią pierwsze projekty ustaw, którym patronować będzie duch Klubu Republikańskiego. W pierwszej kolejności będą to projekty usprawniające pracę obu izb parlamentarnych (m. in. skrócenie ścieżki legislacyjnej), modyfikujące założenia obowiązującej ordynacji wyborczej oraz wprowadzające instytucję patronatu (zapewne powiązanego z instytucją palatynatu). Wychowanie, zaraz po odpowiednio sprofilowanej promocji, powinno stanowić najlepszą gwarancję, że Królestwo Dreamlandu doczeka swej kolejnej rocznicy.

W ramach powołanej w ubiegłym miesiącu Królewskiej Komisji Konstytucyjnej przedyskutujemy formę i zakres ingerencji w delikatną materię ustawy zasadniczej. Nie ukrywam, że liczę tutaj na dojrzałość naszej społeczności. Zachęcam do zgłaszania wniosków obywatelskich. Zmiany są konieczne – co do tego nie mam żadnej wątpliwości.

Wasza Królewska Mość,
Dreamlandczycy,

Kierunek polityki zagranicznej Królestwa stanowi przedmiot stałych konsultacji w ramach trójkąta decyzyjnego, którego tradycyjnymi elementami, poza właściwym ministrem, są monarcha i szef rządu. Kapitałem odziedziczonym po moim poprzedniku i zarazem punktem wyjścia dla obecnego Gabinetu jest tradycyjna już współpraca z Mandagoratem Wandystanu i państwami Trójprzymierza. Zakładam, że nazwiska towarzyszy Pupki, Lepkiego i Struszyńskiego gwarantują wyniesienie naszych wzajemnych relacji na pożądany poziom polityczno-estetycznego absurdu. Tego właśnie życzyłem sobie przy wigilijnym stole. W najbliższym czasie chciałbym osobiście uścisnąć dłonie naszych partnerów w Genosse-Wanda-Stadt.

Co zrozumiałe – chciałbym również odwiedzić Wiedeń. Od pewnego czasu z zainteresowaniem przyglądam się wydarzeniom w Monarchii Habsburgów Lotaryńskich. Powoli udziela mi się entuzjazm naszego ambasadora. Odnoszę wrażenie, że jesteśmy społecznością w niewielkim tylko stopniu zainteresowaną wydarzeniami na podwórkach naszych partnerów. W drodze wyjątku gorąco zachęcam do wizyty na stronie Austro-Węgier.

Kontynuowana będzie polityka zbliżenia z Triumwiratem Erboki. Mam jednak świadomość, że te same względy, z których gotowi jesteśmy uznać Triumwirat i jego mieszkańców za szczególnie nam bliskich, nakazują nam jednocześnie zachować do administracji Triumwiratu pewien zdrowy dystans. Nie ukrywam, że wiele zależy tutaj od postawy Wielkiego Triumwira.

Byłbym więcej niż zadowolony, gdyby w trakcie bieżącej kadencji Izby udało się przywrócić przynajmniej normalną temperaturę naszym relacjom z Sarmacją. Powodzenie polskiego projektu mikronacyjnego w znacznym stopniu uzależnione jest od kondycji Księstwa. Bez względu na wynik wspomnianej Elekcji, wierzę w możliwość nawiązania obustronnie satysfakcjonującego dialogu. Nie interesuje mnie przeszłość – zbyt długo uczestniczę w tej zabawie, by zaprzątać sobie głowę wczorajszymi animozjami.

Od czasu rozwiązania tradycyjnego sojuszu ze Scholandią, nasze relacje z monarchią Piotra Abogarda uległy osobliwemu wyjałowieniu. A przecież to właśnie ze Scholandią dzielimy kluczowe elementy kultury politycznej. Wysoko oceniam zwłaszcza tradycję scholandzkiej publicystyki. Nie chciałbym, by jakość naszych stosunków ze Scholopolis uzależniona była od efektów rozmów z Grodziskiem.

Wyrażam również zainteresowanie odnowieniem bliższych relacji z państwami Unii Mikrooceanii.

Minister Pavel Svoboda deklaruje reaktywację efektywnej sieci dreamlandzkich przedstawicielstw dyplomatycznych. Ministerstwo Spraw Zagranicznych ponownie ma szanse zostać wizytówką Rządu Królewskiego. Wkrótce opublikowana zostanie precyzująca omawiane kwestie Informacja Korony na temat Polityki Zagranicznej.

Przyjaciele,

Spoglądam na profile subskrybentów tej listy i widzę jedynie byłych premierów, ministrów, posłów, senatorów i koronowane głowy. Widzę funkcjonariuszy publicznych, nie mogę zaś dostrzec zwykłej publiczności. Być może w ten sposób ziścił się republikański sen Jana Jakuba Rousseau: demokratyczne państwo prawa, zmuszające jednostki do myślenia w kategoriach całej wspólnoty, w której suwerenem jest ogół obywateli aktywnie uczestniczących w życiu publicznym.

Po blisko dziesięciu latach obecności w Królestwie staję na czele Rządu Królewskiego. Najchętniej dodałbym: jako jeden z ostatnich spośród tutaj obecnych. Chciałbym móc napisać, jak to uczynił w marcu 2007 r. w swoim exposé Gabriel Grandin, iż „mimo, że wydarzenie to uważam za bardzo przyjemne […], cały aż trzęsę się ze strachu”. Nic z tego. Żadnych dreszczy. Intuicja podpowiada mi, że w jakimś stopniu jest to Gabinet spóźniony co najmniej o kilka lat. Że z natury rzeczy będzie to Gabinet konstruktywnego pesymizmu. Że w mojej osobie za biurkiem szefa rządu zasiada publicysta – a zatem raczej obserwator życia publicznego, niż jego entuzjastyczny uczestnik. Że całe to przedsięwzięcie stanowi dla mnie rodzaj osobliwej przygody. Mam wrażenie, że już ostatniej. Wierzę, że nie pozbawionej szans powodzenia.

(-) Jacques de Brolle
Premier Rządu Królewskiego